Program

Nick Dawson: O Halu Ashbym

Ostatnie zadanie, reż. Hal Ashby

Filmy Hala Ashby'ego z lat siedemdziesiątych uważane są za jedne z najlepszych i najważniejszych dzieł swoich czasów. Mimo to, przez długi czas Ashby pozostawał reżyserem stosunkowo nieznanym i niedocenianym.

Kiedy zacząłem pracę nad biografią Being Hal Ashby: Life of a Hollywood Rebel, Ashby wydawał się być zapomnianym przedstawicielem pokolenia amerykańskiej Nowej Fali. "Znam to nazwisko... ", mówili ludzie, kiedy wspominałem, że pracuję nad książką na jego temat. A potem dodawali: "Przypomnij mi, jakie filmy zrobił?" Kiedy wymieniałem jego dzieła, zapalały im się oczy: Harold i Maude oraz Wystarczy być to prawdopodobnie najbardziej znane i uwielbiane z jego filmów, lecz pośród tych popularnych można wymienić również Szampon i Powrót do domuOstatnie zadanie oraz By nie pełzać na kolanach są także rozpoznawalne, a prawdziwi kinomani ekscytują się również niedocenionym debiutem Ashby'ego pt. The Landlord. Tak naprawdę filmy Hala Ashby'ego z lat siedemdziesiątych uważane są za jedne z najlepszych i najważniejszych dzieł swoich czasów. Mimo to, przez długi czas Ashby pozostawał reżyserem stosunkowo nieznanym i niedocenianym.

Oczywiście od razu pojawia się pytanie "dlaczego?". Wprawdzie nie ma jednego wytłumaczenia, istnieje kilka znaczących czynników, które doprowadziły do tego, że Ashby po śmierci został reżyserem zgoła zapomnianym.

W czasach amerykańskiej Nowej Fali, reżyser był królem, a największe sukcesy odnosili twórcy o przerośniętych osobowościach i rozbuchanym ego: Coppola, Bogdanovich, Friedkin, Scorsese i Altman, nie wspominając o 'wynalazcach' blockbusterów Spielbergu i Lucasie. Po upadku starego Hollywoodu, zastąpionego przez nową falę twórców, reżyser filmowy stał się postacią tak samo ważną, jak niegdyś były grające u niego gwiazdy. Pośród tej właśnie grupy autopromujących się, pewnych siebie reżyserów znalazł się Hal Ashby - człowiek, który mimo dumy i talentu zostawiał swoje ego przed drzwiami studio i stawiał na ciężką pracę.

Generalnie rzecz biorąc, według ludzi pracujących z Ashbym, był on jednym z najbardziej demokratycznych reżyserów, który równie chętnie wysłuchiwał pomysłów wózkarzy, co sugestii swoich operatorów, scenarzystów czy aktorów. Gdy pracował w roli asystenta montażysty nad Białym kanionem (1958), reżyser tego filmu, William Wyler, powiedział mu: "Kiedy tylko będziesz miał jakiś pomysł w dowolnej kwestii, zrób wszystko, żeby inni też go usłyszeli". Będąc z natury hippisem (zresztą jeszcze zanim to słowo zostało wynalezione), Ashby wierzył w sens współpracy przy tworzeniu filmów więc nie dziwi, że wziął sobie do serca filozofię Wylera, stosując ją później, gdy sam zaczął reżyserować. Sprawdzało się to szczególnie w przypadku aktorów, którzy pod kierownictwem - lub raczej jego brakiem - ze strony Ashby'ego wręcz rozkwitali. Ashby dawał grającym u niego aktorom wielką swobodę; nigdy nie próbował zmienić lub wpłynąć na ich grę, lecz wyraźnie dawał do zrozumienia, że ma pełnię zaufania wobec ich umiejętności. Dzięki temu filmy Ashby'ego cechowała zawsze autentyczna, żywa i bezpośrednia gra aktorska, a jego filmy z lat siedemdziesiątych otrzymały 11 nominacji do Oscara dla najlepszych aktorów. Jak na ironię, efekt był taki, że powodzenie aktorów odwracało uwagę od wkładu reżysera w sukces dzieła.

Choć uwielbiany przez swoich aktorów i ekipę filmową, Ashby nie cieszył się przychylnością prasy zajmującej się tematyką filmową - jego pierwsze filmy nie odniosły szczególnych sukcesów, a kiedy udawało mu się nakręcić przeboje kasowe takie jak SzamponPowrót do domu, czy Wystarczy być, wszystkie zasługi przypisywano gwiazdom grającym w tych filmach. Co więcej, Ashby nie tworzył filmów, które łatwo byłoby scharakteryzować jako całość -- co bowiem łączy na przykład polityczny wydźwięk i dokumentalny realizm Powrotu do domu z hippisowską filozofią i nutą absurdu Harolda i Maude? W związku z tym, w przeciwieństwie do wielu swoich kolegów, Ashby nie był postrzegany jako sprawca sukcesu swoich dzieł. Andrew Sarris, amerykański krytyk będący wielkim zwolennikiem teorii kina autorskiego, w 1976r. zadeklarował: "Wprawdzie Ashby mnie interesuje, ale kompletnie nie rozgryzłem jego stylu".2

Jednak najważniejszym czynnikiem, jaki wpłynął na spadek popularności Ashby'ego była seria porażek, zarówno pod względem artystycznym (w recepcji krytyków) jak i pod względem kasowym, która zdominowała jego karierę reżyserką w latach siedemdziesiątych. Następna dekada była dla niego posępnym okresem: krążyły plotki o nadużywaniu narkotyków i ich wpływie na jego pracę, a konflikty ze studiami filmowymi prowadziły od klapy do klapy, począwszy od słusznie zlekceważonego Second-hand Hearts do zapomnianego projektu Neila Simona The Slugger's Wife, oraz od pozbawionego biglu dokumentu o Rolling Stonesach Let's Spend the Night Together do filmu z Jeffem Bridgesem 8 milionów sposobów, aby umrzeć, który został mu odebrany jeszcze przed montażem.

Ashby zmarł 27 grudnia 1988 r. po krótkich i dramatycznych zmaganiach z rakiem trzustki. Uroczystość pogrzebowa w budynku Amerykańskiej Gildii Reżyserów Filmowych zaszczyciło swoją obecnością wielu znanych i lubianych Hollywoodu, ale nieliczne nekrologi były krótkie i skupiały się raczej na wkładzie jego współpracowników w sukces wielu jego filmów. Przedstawiany przez nie obraz mówił o dawno wyczerpanej energii i talencie, który wypadł z łask.

Jednak w trakcie prac nad Being Hal Ashby zdałem sobie sprawę, że nastąpiła zauważalna zmiana w postrzeganiu tego reżysera. Jego współpracownicy i jemu współcześni zawsze mieli o nim wysokie mniemanie, ale nagle zaczęło do nich dołączać pokolenia filmowców, którzy wyrastali na jego filmach. Oglądając nowy dokument Amy Scott o Ashbym Hal, (uwaga, uwaga: przyczyniłem się do tego filmu jako producent pomocniczy), możecie zobaczyć, jak jeden wielki reżyser po drugim wyraża głębokie przywiązanie do dzieł Ashby'ego: od Adama McKaya, Judda Apatowa i Lisy Cholodenko, do Alexandra Payne'a, Allison Anders i Davida O. Russella. Hal miał swoją premierę z wielką pompą na festiwalu Sundance w tym roku, i sam fakt, że powstał - i mógł być pokazany premierowo przed tak ważną publicznością - pokazuje, że Ashby w końcu zaczyna odbierać należny mu hołd.

Od daty publikacji Being Hal Ashby powstały cztery kolejne książki o nim samym oraz o jego filmach, a także wydana została wersja reżyserska Szukając wyjścia, podczas gdy Wystarczy być, Harold i Maude oraz Szampon ukazały się w kolekcji Criterion. Ten renesans Ahby'ego to nie przypadek. Jego filmy nie dość że perfekcyjnie ukazują ducha i idee tamtych czasów, to jeszcze zawierają nadal aktualne przesłanie oraz wartości, których ewidentnie brakuje wielu współczesnym produkcjom. W czasie, gdy Hollywood bardziej niż na postaciach i ekspozycji skupia się na pościgach samochodowych i wybuchach, filmy Ashby'ego stanowią jakże potrzebny kontrapunkt. Przedstawiają historie o ludziach, opowiedziane z dużą dozą człowieczeństwa i humoru. W lekki sposób podejmują się poważnych tematów. Są nieco ostre i wywrotowe. Cechują się wspaniałym scenariuszem, zapadającymi w pamięć kreacjami aktorskimi oraz subtelną reżyserią. Zostały nakręcone w ramach systemu, lecz przedstawiają punkt widzenia osoby z zewnątrz. Współczesnym kinomanom filmy Hala Ashby'ego ukazują, czym niegdyś było kino Hollywoodzkie i czym, mamy nadzieje, może znów się stać.

Nick Dawson

Fragmenty niniejszego eseju ukazały się poprzednio we wstępie do "Hal Ashby: Interviews", opublikowanego przez University Press of Mississippi w 2010 r.

pozostańmy w kontakcie
przyjaciele festiwalu