Oto marzenie każdego kinomana – twórczość tak bogata i różnorodna, że można poznawać ją przez kilka lat. Robert Altman pozostaje jednym z najważniejszych reżyserów II połowy XX wieku, a my mamy wielką przyjemność prezentować jego filmy już trzeci rok z rzędu. Tym razem reżyser objawi nam się nie tylko jako krytyk amerykańskiej mitologii i przenikliwy portrecista kobiet, ale jako eksperymentujący z gatunkami i estetykami poszukiwacz, który każdemu projektowi oddawał całe serce.
Robert Altman należał do najbardziej płodnych i pracowitych reżyserów kina amerykańskiego. Nakręcił w swej karierze kilkadziesiąt filmów pełnometrażowych, kilka autorskich seriali, dziesiątki odcinków seriali innych showrunnerów, a także filmy telewizyjne i rejestracje spektakli teatralnych. Przez ostatnie dwa lata mogliśmy we Wrocławiu poznać filmy polityczne Altmana, opowiadające przede wszystkim o mitach Ameryki, jej skłonności do przemocy i show-biznesu, oraz filmy kobiece reżysera – zwykle psychologiczne thrillery przepełnione mizoginicznymi lękami. Ale nawet te przeglądy nie wyczerpują bogatej spuścizny reżysera. Nie brakowało w niej filmów osobnych, niekiedy kręconych za niewielkie pieniądze, wymykających się łatwej kategoryzacji, ale zawsze własnych, osobistych, naznaczonych niepodrabialnym stylem i sposobem portretowania bohaterów. I na te właśnie dzieła, wśród których znajdziemy filmy detektywistyczne, kostiumowe, dystopijne, polityczne i muzyczne, zapraszamy w tym roku na festiwalu. Jedna jest tylko ich cecha wspólna: żaden z nich nie jest dziełem przypadkowym i odpuszczonym. Bo reżyserski geniusz Altmana nie znał granic i z każdego materiału scenariuszowego mógł zrobić arcydzieło.
Uwspółcześniona adaptacja ostatniej i najbardziej melancholijnej powieści Raymonda Chandlera. Los Angeles, lata 70. XX wieku. Prywatny detektyw, Philip Marlowe, zostaje uwikłany w dwie niekonwencjonalne sprawy: w samobójczą śmierć swego przyjaciela, podejrzewanego o okrutne morderstwo na partnerce, oraz w opiekę nad pogrążonym w ciężkiej depresji i alkoholizmie pisarzem, którego przed samobójstwem próbuje uratować zachwycająca urodą żona.
W obu wypadkach trudno mówić o tradycyjnym śledztwie. Marlowe w wizji Chandlera (co zostało jeszcze wzmocnione przez Altmana), nie jest intelektualistą i herosem, lecz bardziej akuszerem lub towarzyszem śmierci swych bliskich, której mimo usilnych starań nie jest w stanie zapobiec. Chandler pisał swą powieść w okresie narastającej depresji, czuł, że Długie pożegnanie jest jego testamentem i najbardziej pesymistyczną anatomią kłamstwa, zdrady i porzucenia (co ukazuje w filmie już pierwsza scena karmienia kota). Obraz samotności w relacjach z innymi ludźmi i zagubienia w świecie przekształconym w labirynt, a także śmierci, która nie jest aktem nagłym, lecz długim, trawiącym nasze funkcjonowanie procesem żegnania się z żywymi – wszystkie te zjawiska zostały ukazane przez Altmana z niezwykłą czułością, psychologiczną głębią i bogactwem drobnych, tkających narrację filmu obserwacji.
Siłą filmu było także aktorstwo Elliotta Goulda, którego bezbronność, charakterystyczne mruczenie pod nosem i swoisty brak koordynacji ruchu, stały się zaprzeczeniem heroicznych kreacji Humphreya Bogarta czy Roberta Mitchuma. Zachwycał także zwalisty Sterling Hayden, którego kontrast między cielesną władczością a emocjonalną uległością jeszcze dosadniej podkreślał poczucie poniżenia pchające w samobójstwo. Długie pożegnanie należy do arcydzieł neo-noir lat 70. I choć krytyka przyjęła film świetnie, to egzystencjalna dominanta filmu, w czasach polityczno-ideologicznych konfliktów, nie zdołała przyciągnąć do kin masowej publiczności. Dziś dzieło to należy więc odkryć na nowo.
Jedno z najbardziej zimnych i introwertycznych dzieł Altmana, zrealizowane w ekstremalnych warunkach klimatycznych, w środku kanadyjskiej zimy. W trudnej do określenia przyszłości Ziemię nawiedza kolejna era lodowcowa, być może wywołana wojną atomową. Ludzie, cierpiąc głód, chłód i ubóstwo, za towarzyszy mają jedynie zdziczałe hordy psów. Obniżona potencja seksualna i bezpłodność powodują gwałtowne starzenie się społeczeństwa. Do jednej z podziemnych metropolii przybywa Essex ze swą ciężarną partnerką Vivią. Tu, dla jej ratowania i utrzymania przy życiu, godzi się na uczestnictwo w tajemnej grze w kwintet, będącej zarówno zrytualizowanym ceremoniałem klas panujących, jak też substytutem napięcia i emocji w życiu.
Kwintet był jedną z największych porażek finansowych Altmana. Wyprodukowany we własnym studio filmowym, Lion’s Gate, z udziałem filmowych gwiazd (m.in. Paula Newmana i Fernando Reya), nie spotkał się z uznaniem publiczności. Dziś zachwyca oprawą wizualną, surowymi pejzażami, bogactwem scenograficznych detali i świetnym wyczuciem przestrzeni. A także sposobnością zagrania w kwintet, bo opracowane przez Altmana zasady gry są możliwe do odtworzenia w naszej rzeczywistości.
Superprodukcja dwóch wytwórni filmowych, Disneya i Paramountu, będąca musicalową wersją sławnej kreskówki o mocarnym marynarzu zajadającym się szpinakiem i jego zaradnej żony. Do portowego miasteczka Sweethaven dociera po katastrofie statku samotny marynarz Popeye (jedna z pierwszych ról Robina Williamsa). Mrukliwy i nieśmiały, wzbudza najpierw niechęć i lekceważenie mieszkańców, których śmieszy jego dziwaczny sposób artykułowania słów. Popeye poznaje zwyczaje panujące w Sweethaven, dziwi go powszechny strach przed opryszkami terroryzującymi mieszkańców, zastanawia logika poboru podatków, zbieranych za każdą możliwą czynność dla osławionego Commodore. Bohater w końcu zjednuje sympatię otoczenia, stając w obronie słabszych, wypędzając z miejskiej gospody bandytów, wszędzie niosąc pomoc i każdemu okazując dobre serce. Znajduje także miłość swego życia u pełnej energii i zaradności Olive Oyl (w tej roli zmarła w tym roku Shelley Duvall).
Fakt, że to Altman został zaproszony do realizacji muzycznego blockbustera, wprawił cały Hollywood w osłupienie. Reżyser, po kilku finansowych porażkach, przyjął tę propozycję bez zawahania. Wymógł zatrudnienie Duvall do roli Olive (która u Altmana odreagowała stres na planie Lśnienia Kubricka) i wprowadził kilka autorskich pomysłów inscenizacyjnych. Film był umiarkowanym sukcesem komercyjnym i dziś należy do filmów zapomnianych. I jedynie turyści odwiedzający Maltę mogą podziwiać i skorzystać z uroków wioski Popeya, która zbudowana tam dla potrzeb realizacji filmu, wciąż zachowana, należy do największych atrakcji wyspy.
W latach 80., Altman, pozbawiony lukratywnych zleceń, wędrował po Stanach Zjednoczonych i Europie w poszukiwaniu pracy. Realizował wówczas najbardziej kameralne, niekiedy półamatorskie filmy, wystawiał sztuki teatralne i prowadził master classy dla studentów. Secret Honor należał do takich projektów. Pierwotnie był scenicznym monodramem Philipa Bakera Halla, wyprodukowanym przez Altmana dla teatrów w Los Angeles i Nowego Jorku. W tym pełnym emocji, jadu, rozczarowań i cierpień monologu byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych Richarda Nixona odbijały się nastroje nie tylko lat 70., ale też epoki reaganowskiej. Spektakl został zarejestrowany dla potrzeb filmu jako ćwiczenie warsztatowe dla studentów Uniwersytetu Michigan w Ann Arbor, dokąd spektakl ten dotarł w trakcie tournée po Ameryce.
Secret Honor Altman jest okrutny dla prezydenta, odziera go z godności urzędu, ukazuje w brudzie, lęku, alkoholizmie i destrukcyjnej melancholii, raz naznaczonej agresywną euforycznością, innym razem rozpaczą i odrętwieniem. W filmie tym Nixon płynnie przechodzi z megalomanii w poczucie niższości, niemal masochistycznie celebrując porażki i kompleksy. Tylko kunszt aktorski Halla pozwalał widzieć w prezydencie czysto ludzkie słabości i cierpienia, wywołujące – co było zaskoczeniem w recepcji filmu – współczucie i sympatię do znienawidzonego Nixona. Altman – zagorzały przeciwnik polityki Reagana i partii republikańskiej – postrzegał ten film jako manifest ideologicznej postawy, choć oglądany po latach staje się przede wszystkim studium zaszczucia, niepohamowanej ambicji, chorobliwej podejrzliwości i patologii władzy – a więc zjawisk uniwersalnych, niezależnych od barw politycznych i czasów.
Jeden z najbardziej poruszających i smutnych filmów Roberta Altmana – pierwotnie miniserial zrealizowany dla europejskich producentów. Historia kariery, cierpień, postępującej choroby psychicznej, aż wreszcie samobójczej śmierci Vincenta van Gogha, opowiedziana z perspektywy starającego się mu za wszelką cenę pomóc, choć ostatecznie bezradnego i równie nieszczęśliwego brata Theo.
W londyńskim domu aukcyjnym Christie’s zostają wystawione na sprzedaż Słoneczniki Vincenta van Gogha i osiągają wartość 22 i pół miliona funtów. Wówczas akcja filmu przenosi się do 1880 roku. W wiejskiej chacie, zaniedbany, zniszczony biedą i chorobą Vincent van Gogh oświadcza swemu bratu, Theo, że zamierza poświęcić się karierze malarza, oczekując zarazem finansowego wsparcia. Theo godzi się bez entuzjazmu, ale odtąd on – uporządkowany, mieszczański, poświęcający się dla rodziny – będzie utrzymywał swego popadającego w chorobę psychiczną brata, niszcząc przy tym własne życie.
Zrealizowany dla telewizji miniserial był tak dobrze przyjęty, że został dystrybuowany również w formie filmu kinowego. Powszechnie znana historia van Gogha zamieniła się tu w anatomię braterskiej miłości – równie czułej, wiernej i bezkompromisowej, jak autodestrukcyjnej, zniewalającej i odbierającej szansę na prowadzenie własnego życia czy osiągniecie szczęścia. Celem Altmana było zrównanie roli Vincenta i Theo i ukazanie, że talent, kariera i choroba psychiczna jest w równym stopniu udręką artysty, jak też przekleństwem jego najbliższych. W tle tego dynamicznego, brawurowo zagranego filmu, rozbrzmiewały inne motywy Altmana – przede wszystkim chciwość marszandów, snobizm widzów i pozerstwo artystów. Jedynie Theo wydawał się w tym świecie prawdziwy.
Jedno z największych arcydzieł Roberta Altmana, a zarazem popis jego legendarnej koncepcji polifonicznej narracji. Rok 1932. Do posiadłości Gosford Park przybywają członkowie i przyjaciele angielskiej arystokracji oraz ich służba. Mieszają się poglądy, pochodzenie, skrywane cierpienia i aspiracje, tylko snobizm chciwość i potrzeba zemsty pozostają niezmienne. Gdy pan domu zostaje zamordowany, okazuje się, że motyw zbrodni mógł mieć w zasadzie każdy.
Gosford Park to ostatnie tak wybitne i zrealizowane z rozmachem dzieło Altmana. Wrócił on nim do własnej koncepcji narracji, polegającej na równoległym prowadzeniu kilkudziesięciu bohaterów bez wyróżniania żadnej z postaci. Aby nie myliły się one widzowi, każdy z bohaterów został obdarzony jakąś charakterystyczną cechą, a większość z nich grana jest przez jednego z największych brytyjskich gwiazdorów (łatwiej więc powiedzieć, kto u Altmana się nie pojawił). Geniusz Altmana, oparty na nagrodzonym Oscarem scenariuszu Juliana Fellowesa (potem autora Downton Abbey), najpełniej wybrzmiewa w drobnych obserwacjach, z których wiele buduje satyryczny portret klas panujących i ich służby, ale niektóre są ledwie zauważalnymi wskazówkami pozwalającymi widzom prowadzić prywatne śledztwo. I tylko fakt, że Altman, mimo nominacji, nie otrzymał Oscara za tak wybitną reżyserię, jest kroplą dziegciu w tej zabawnej, gorzkiej, zgryźliwej i trzymającej w napięciu beczce miodu.
Rafał Syska, kurator retrospektywy
Partnerem retrospektywy Roberta Altmana jest Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny.