Sundance zaczęło się dla mnie na dobre (to juz dzień trzeci!) w rytmie czarnego disco. Mistrzowska stylówka na środowisko telewizji pop L.A. lat 80 (to, czym MTV nie było) to najfajniejszy element Morderczych włosów ( Bad Hair), drugiego pełnego metrażu Justina Simiena po Dear White People.
Po zabójczej sukience, przyszedł czas na koszmar kobiety: niesforne włosy i oczekiwania wobec jej wyglądu... Dodajmy do tego modne podłoże o czarownicach i legendy niewolników (a także Lenę Waithe w drugoplanowej roli), a dostaniemy super-stylowy komedio-horror.
Zola Janiczy Bravo, debiut pełnometrażowy tej nowojorskiej reżyserki, oparty na tweetach dwóch oszałamiających tancerek go-go, to też jazda bez trzymanki w stylu Spring Breakers — mogłabym postawić oba filmy na tej samej półce, gdyby nie totalnie uprzedmiotawiające zdjęcia dziewczyn w akcji.
Generalnie reżyserki nie zawodzą: The Assistant Kitty Green to, zgodnie z oczekiwaniami, pozbawiony sensacyjności, a jednak dramatyczny, zapis dnia z życia (a właściwie pracy) asystentki Harveya Weinsteina — bądź innego, dowolnego i bezkarnego (do czasu) szefa-potwora. Nazwisko słynnego i niesławnego producenta zresztą w filmie nie pada, choć jest on oparty na wspomnieniach jednej ze współpracownic.
Przede mną kolejny film Elizy Hittman (Beach Rats) — Never Rarely Sometimes Always — i kolejna godzina w kolejce tego pełnego „babskich” filmów festiwalu.