The Loveless, reż. K. Bigelow, M. Montgomery
2/03/20

10 filmów niezależnych XX wieku, które warto znać

Sundance 2020 — ostatnia prosta American Film Festival łączy się z Nowymi Horyzontami

Tak, jest ich więcej i uprzedzamy, że dobrze o tym wiemy. Znamy początki Jima Jarmuscha i Richarda Linklatera, uwielbiamy  Sprzedawców, kręci nas Harmony Korine, a  Seks, kłamstwa i kasety wideo uważamy za sztosowy film. Możecie pisać, ze Waszym zdaniem brakuje tego i owego i my powiemy: no tak, tak, macie rację! My chcemy po prostu zarzucić kilkoma tytułami, mniej lub bardziej znanymi, które zasługują na powtórny seans albo odkrycie. Powtórzmy raz jeszcze: nie znaczy to, że inne nie zasługują. 

No to jutubowy wstęp mamy z głowy.

Podczas AFF nasza publiczność regularnie ogląda współczesne kino niezależne i ma w nim całkiem niezłe rozeznanie. Tą oto listą chcieliśmy tylko przypomnieć o filmach sprzed roku 2001, kiedy nie każdy dysponował kamerą w telefonie i mógł kręcić filmy. Kino niezależne XX wieku łączy urok 8- lub 16-milimetrowej taśmy, energię grupy entuzjastów, którzy „wierzyli w film” i skłonność do eksperymentów. Dajcie szansę tym dziesięciu tytułom. Kolejność przypadkowa. 

1. Dolemite, reż. D'Urville Martin, 1975

O produkcji tego cacuszka blaxploitation opowiada zeszłoroczny film Netflixa Nazywam się Dolemite z Eddiem Murphym w roli głównej. Niech nie zwiedzie Was nazwisko reżysera, bo prawdziwym autorem filmu, jego sterem, żaglem i okrętem, był Rudy Ray Moore, tytułowy Dolemite, który z własnej kieszeni płacił za większość kosztów produkcji. Film o alfonsie, który wraca z więzienia, by obezwładnić swojego wroga, Williego Greena, mimo koszmarnych recenzji zdobył ogromną popularność, a postać Dolemite’a pojawiła się jeszcze w kilku filmach. Warto obejrzeć dla genialnych kostiumów Dolemite’a i unikalnej wizji tego, jak powinien wyglądać dobry film rozrywkowy.

2. Sieci popołudnia, reż. Maya Deren, Alexander Hammid, 1943

Pies andaluzyjski lat 40., czyli surrealistyczny krótki metraż o onirycznej poetyce, zrealizowany przez reżyserski duet. Kultowy film awangardowy, który pojawia się na wszystkich ważnych listach „najlepszych filmów wszech czasów”. Podobnie jak Pies andaluzyjski czy Filar, Sieci popołudnia doczekały się wielu analiz filozoficznych, bo każdy lubi dodać swoje trzy grosze w przypadku filmu, który jest wyjątkowo otwarty na nieskończoną ilość interpretacji. W filmie Deren i Hammida pojawiają się tylko trzy postaci zakleszczone w pętli czasowej. Jak to często bywa, w przypadku filmów za parę dolarów (a dokładnie za 275 dolarów), główne role odgrywają reżyserka i reżyser.

3. Totally F***ed Up!, reż. Gregg Araki, 1993

Lata 90. były świetną dekadą dla aspirujących reżyserów i reżyserek — wystarczyło wziąć kamerę i zacząć robić filmy. Podobnie jak kultowe Orbitowanie bez cukru Bena Stillera (tak, koleś kręci filmy!), Totally F***ed Up! pokazuje życie nowego, ale już straconego pokolenia w jakości zdartego VHS-a. Ameryka w kryzysie, zbliża się apokalipsa, na horyzoncie tylko śmieci. Przy życiu trzyma nastolatków przyjaźń i szczerość, z jaką podchodzą do pogrążonego w chaosie świata. Film Arakiego pomógł też uformować wspaniały nurt kina, jakim jest New Queer Cinema: dał nam m.in filmy Dereka Jarmana i Todda Haynesa. 

P.S. No i James Duvall! <3

4. Wanda, reż. Barbara Loden, 1970

Mawiają że w tej dekadzie, zdominowanej przez gości z Movie Brats, Wanda jest jednym z niewielu ważnych filmów lat 70. zrealizowanych przez kobiety. Richard Brody, krytyk „New Yorkera”, nazwał Barbarę Loden „żeńskim odpowiednikiem Cassavetesa” (Johna, nie Nicka, oczywiście!). Rzeczywiście, Wanda ma w sobie sporo z tego klasyka kina indie, ale unikalną wartość filmowi dodaje totalna kobieca perspektywa. Loden, wcześniej niepokorna Ginny z Wiosennej bujności traw, wciela się tu w Wandę — dziewczynę, która nie spełnia się jako żona i matka i decyduje się ruszyć w drogę bez planu i oczekiwań. W 1970 roku Wanda zgarnęła International Critics' Prize w Wenecji, gdzie (podobnie zresztą jak w Cannes rok później) była jedynym amerykańskim filmem festiwalu.

5. Głowa do wycierania, reż. David Lynch, 1977

Debiut reżysera, który właściwie nigdy nie zboczył z wytyczonej przez siebie awangardowej ścieżki. Nawet jego bardziej przystępne filmy (Diuna i Człowiek słoń) zachowywały lynchowską jakość. Głowa do wycierania pozostaje jednak najbardziej „pojechanym” ze wszystkich dzieł reżysera, a historia przeciągającej się miesiącami produkcji sprawiła, że wokół filmu wytworzył się specyficzny klimat. Debiut Lyncha to też jeden z absolutnych klasyków midnight movies — fenomenu, który zapewnił sobie parę stron na kartach historii kina. Ciekawe, czy są ludzie, który widzieli Głowę do wycierania sto razy, tak jak fani Rocky Horror Picture Show?

6. Różowe flamingi, reż. John Waters, 1972

Kto uważa, że nie straszne mu żadne filmowe okropieństwa i kontrowersje musi sięgnąć po Różowe flamingi. W konkursie na najbardziej obrzydliwe filmy Waters z uśmiechem na ustach prześcigał sam siebie — historia rywalizacji o tytuł najbardziej zwyrolskiej rodziny w mieście to opowieść, która łamie niejedno tabu. Najwidoczniej jednak jest coś z perwersyjnej przyjemności w jej oglądaniu, skoro przy swoich 10 000 dolarów budżetu Różowe flamingi zarobiły na świecie 7 milionów dolarów. Nie będziemy zdradzać zawiłości fabuły — lepiej, żebyście sami wyzbyli się pruderii, która (jeśli w ogóle) jeszcze w Was została. 

7. Noc żywych trupów, reż. George A. Romero, 1968

Kontestacja to był czas rozkwitu kina, jakiego wcześniej świat nie widział. W tym czasie Romero dał światu Noc żywych trupów, która na zawsze zmieniła oblicze horroru. Zrodzony z nudy i rutyny w pracy nad reklamami film miał zaledwie 114 000 dolarów budżetu, kręcony był na czarno-białej taśmie i realizowany w zaledwie kilku lokacjach z udziałem nieznanych kinowej publiczności aktorów i aktorek. Słowem: kino niezależne w pigułce. Od tej pory zombiaki stały się papierkiem lakmusowym społeczeństwa amerykańskiego — kolejne filmy o żywych trupach, tak jak Noc…, oddawały powszechne lęki i diagnozowały rzeczywistość kolejnych dekad.

8. Ona się doigra, reż. Spike Lee, 1986

Po pełnometrażowym debiucie Spike’a Lee wiadomo było, że już za chwilę, za momencik ten zdolniacha odwali coś wspaniałego i bum: trzy lata później na ekranach pojawiło się Rób, co należy, który pokazywaliśmy podczas ostatniej edycji AFF. Oba filmy łączy miłość do Brooklynu i charakterne postaci o silnym poczuciu tożsamości. Ona się doigra jest produkcją niemalże rodzinną — jedną z postaci gra siostra reżysera, Joie, za scenografię odpowiadają bracia Spike’a, Chad i Cinquea, a muzykę do filmu napisał ich ojciec, Bill (który zresztą też na chwilę pojawia się na ekranie). Warto obejrzeć dla stylówek Spike’a Lee, bezkompromisowej fabuły i — no cóż — dla Nowego Jorku!

9. Dog Star Man, reż. Stan Brakhage, 1961-64

Oto prawdziwa eksperymentalna bomba! Kalejdoskop widoków złożony w kosmologiczną z ducha historię o człowieku. Król awangardowego kina amerykańskiego, Stan Brakhage, nad Dog Star Man pracował kilka lat, a na całość składa się się pięć krótkometrażowych filmów z powtarzającymi się motywami: żarzącego się słońca, kobiecego ciała, lasu, mikroskopowych obrazów, nowo narodzonego dziecka. Przyjemność sprawia samo oglądanie tego szalonego montażu, a wyzwaniem staje się nie tylko sam film, ale też dobranie do niego odpowiedniej muzyki, bo Dog Star Man jest… niemy!

10. The Loveless, reż. Kathryn Bigelow, Monty Montgomery, 1981

Po ostatniej edycji AFF wiemy na pewno, że kochacie Willema Dafoe, więc polecamy najgorącej zobaczyć go w jego pierwszej ważnej roli u debiutującej Kathryn Bigelow. The Loveless to połączenie ejtisowej fiksacji na punkcie ery Eisenhowera z nowoczesną dramaturgią. To Swobodny jeździec w wersji slow albo Dziki doby Reagana. Film Bigelow potwierdza, że jeśli chcesz być niezależnym_ą twórcą_czynią, musisz zrobić film o motorach, gangach i Coca-Coli.

Patrycja Mucha

pozostańmy w kontakcie
przyjaciele festiwalu