Podobnie jak przymiotnik „lynchowski”, „nowohoryzontowy” to określenie z jednej strony bardzo obrazowe, z drugiej opisujące wartość właściwie nieuchwytną. Każdy widz i każda widzka mają podczas Nowych Horyzontów do wyboru całe mnóstwo sekcji i jeszcze więcej filmów — w zależności od tego, jakie mają doświadczenia i jakie dzieła udało im się obejrzeć przez lata, „nowohoryzontowość” dla każdego będzie oznaczać „trochę” co innego, chociaż przecież „to samo”.
Jaki zatem jest film „nowohoryzontowy”? Co to jest „nowohoryzontowość” w ogóle? I najważniejsze (dla nas, oczywiście): czy możną ją zaaplikować do kina amerykańskiego? Bardzo nam przykro, ale my na te pytania bezpośrednio nie odpowiemy — będą starali się za to dokonać tego nasi współpracownicy i goście; śledźcie więc nasz profil na Facebooku. Zaprezentujemy wam jednak listę „nowohoryzontowych filmów amerykańskich”, która wyznaczy, nomen omen, horyzonty, odda klimat i nasze wyczucie, czym taki film jest lub może być. Do dzieła!
Los Angeles wydaje się miejscem tętniącym niewyczerpaną energią, ale Refn widzi w nim raczej martwe miasto zamieszkane przez wyjątkowo urodziwe zombie. To, co wydaje się go fascynować najbardziej, to ekstatyczne piękno, które mieni się intensywnymi kolorami w tempie, które śmiało moglibyśmy nazwać „galeryjnym” (Neon Demon to właściwie Museum of Modern Art na ekranie). Można wodzić wzrokiem od obrazu do obrazu, zrozumieć niewiele, albo w ogóle nic, ale neonowe barwy na twarzy i ciele Elle Fanning wystarczają, by zaoferować nam całkowite spełnienie.
Wikipedia dostarcza: „to eksperymentalna czarna komedia/horror (…) nakręcona na VHS-ie”. Już to powinno wzbudzić waszą ciekawość. Ale lećmy dalej: to film o grupie naprawdę szpetnych socjopatów, którzy błąkają się po Nashville i kopulują z większością zardzewiałych i śmieciowych rzeczy, jakie spotkają na swojej drodze. W trakcie wojaży po przedmieściach uprawiają też inne „rozrywki”, o których pisać nie sposób (bo czasem aż trudno znaleźć słowa). VHS nie ma tutaj uroku home video i podglądania intymnych momentów z życia rodziny albo przyjaciół — wręcz przeciwnie, dokumentuje raczej katalog obrzydliwych czynności wykonywanych z gargantuiczną radością. W „Newsweeku” napisano, że po obejrzeniu Trash Humpers pierwsze, co chce się zrobić, to wziąć prysznic. Trudno się z tym nie zgodzić.
Skoro już jesteśmy przy Davidzie Lynchu: Nóż na skórze to jeden z najbardziej lynchowskich filmów ostatnich Nowych Horyzontów. W tej surrealistycznej opowieści o martwej dziewczynie, której trup robi różne rzeczy przy jeziorze, wszystko mieni się brokatem. Inaczej niż w Miasteczku Twin Peaks, zaginiona Carolyn nie miała zbyt wielu kolegów i koleżanek, toteż jej zniknięcie tylko pozornie jest istotą filmu. W rzeczywistości chodzi przede wszystkim o implozję dziwności i perwersji, które nawet nie próbują się chować — raczej przybierają postać ekscentrycznych osobowości, niepokojących relacji, przerażających przestrzeni i queerowych ubrań. Do repertuaru NH pasuje jak ulał. Do repertuaru AFF zresztą też.
Frederick Wiseman, mistrz amerykańskiego dokumentu, od lat raczy nas długimi filmami o prostych tytułach, które spełniają zawartą w nich obietnicę. Monrovia, Indiana to zaiste seria scen rodzajowych prosto z Monrovii w stanie Indiana: obserwujemy lokalną ekonomię, odwiedzamy sklepy, kościoły i festyny, bierzemy udział w spotkaniach dotyczących zasadności postawienia kilku ławeczek w miejscach publicznych, podsłuchujemy mieszkańców, podziwiamy małomiasteczkowe krajobrazy. Niby nic, a składa się na unikalny portret Ameryki w stanie czystym, z wszystkimi jej zaletami i wadami. Czas ciągnie się tu niemiłosiernie, a drobne sprawy życia codziennego urastają do przedmiotów wielogodzinnych debat. Liryki dostarczają różnorakie, nieoczywiste dźwięki — wypiekania pizzy, klepania samochodowej blachy, przejeżdżającego traktora. Podczas seansu wyda wam się, że żyjecie tam od zawsze.
San Francisco w zeszłym roku pokazało nieznaną dotąd twarz. W filmie Joe Talbota — o tytule zbyt długim, by go ciągle w całości przytaczać — to miasto wydaje się otrzepywać z niedawnej apokalipsy. Ludziom z trudem przychodzi życie w naturalnym dla nich rytmie, wszystko dzieje się zbyt wolno i zwykle bez emocji. Czasem na ulicy pojawią się jakieś kurioza — a to nagi facet siedzi w bejsbolówce na przystanku, a to domorosły orator wygłasza przemowy. Innym razem z dalekiego uniwersum wraca dawno niewidziany członek rodziny. Wszyscy coś udają, trudno tylko powiedzieć, co dokładnie. Ten świat zamieszkują główni bohaterowie, Jimmie i Mont, którzy żyją nadzieją odzyskania pewnego pięknego czerwonego domu, utraconego dawno, dawno temu. Być może jeszcze przed apokalipsą.