Neon Demon, reż. Nicolas Winding Refn
4/05/20

#nowohoryzontowość po amerykańsku — 5 filmów dla przykładu

AFF na prestiżowej liście „50 Film Festivals Worth the Entry Fee" Co zobaczyć podczas Docs Against Isolation? — podpowiada Ulka Śniegowska

Podobnie jak przymiotnik „lynchowski”, „nowohoryzontowy” to określenie z jednej strony bardzo obrazowe, z drugiej opisujące wartość właściwie nieuchwytną. Każdy widz i każda widzka mają podczas Nowych Horyzontów do wyboru całe mnóstwo sekcji i jeszcze więcej filmów — w zależności od tego, jakie mają doświadczenia i jakie dzieła udało im się obejrzeć przez lata, „nowohoryzontowość” dla każdego będzie oznaczać „trochę” co innego, chociaż przecież „to samo”.

Jaki zatem jest film „nowohoryzontowy”? Co to jest „nowohoryzontowość” w ogóle? I najważniejsze (dla nas, oczywiście): czy możną ją zaaplikować do kina amerykańskiego? Bardzo nam przykro, ale my na te pytania bezpośrednio nie odpowiemy — będą starali się za to dokonać tego nasi współpracownicy i goście; śledźcie więc nasz profil na Facebooku. Zaprezentujemy wam jednak listę „nowohoryzontowych filmów amerykańskich”, która wyznaczy, nomen omen, horyzonty, odda klimat i nasze wyczucie, czym taki film jest lub może być. Do dzieła!

1. Neon Demon, reż. Nicolas Winding Refn, 2016

Los Angeles wydaje się miejscem tętniącym niewyczerpaną energią, ale Refn widzi w nim raczej martwe miasto zamieszkane przez wyjątkowo urodziwe zombie. To, co wydaje się go fascynować najbardziej, to ekstatyczne piękno, które mieni się intensywnymi kolorami w tempie, które śmiało moglibyśmy nazwać „galeryjnym” (Neon Demon to właściwie Museum of Modern Art na ekranie). Można wodzić wzrokiem od obrazu do obrazu, zrozumieć niewiele, albo w ogóle nic, ale neonowe barwy na twarzy i ciele Elle Fanning wystarczają, by zaoferować nam całkowite spełnienie.

2. Trash Humpers, reż. Harmony Korine, 2009

Wikipedia dostarcza: „to eksperymentalna czarna komedia/horror (…) nakręcona na VHS-ie”. Już to powinno wzbudzić waszą ciekawość. Ale lećmy dalej: to film o grupie naprawdę szpetnych socjopatów, którzy błąkają się po Nashville i kopulują z większością zardzewiałych i śmieciowych rzeczy, jakie spotkają na swojej drodze. W trakcie wojaży po przedmieściach uprawiają też inne „rozrywki”, o których pisać nie sposób (bo czasem aż trudno znaleźć słowa). VHS nie ma tutaj uroku home video i podglądania intymnych momentów z życia rodziny albo przyjaciół — wręcz przeciwnie, dokumentuje raczej katalog obrzydliwych czynności wykonywanych z gargantuiczną radością. W „Newsweeku” napisano, że po obejrzeniu Trash Humpers pierwsze, co chce się zrobić, to wziąć prysznic. Trudno się z tym nie zgodzić. 

3. Nóż na skórze, reż. Jennifer Reeder, 2019

Skoro już jesteśmy przy Davidzie Lynchu: Nóż na skórze to jeden z najbardziej lynchowskich filmów ostatnich Nowych Horyzontów. W tej surrealistycznej opowieści o martwej dziewczynie, której trup robi różne rzeczy przy jeziorze, wszystko mieni się brokatem. Inaczej niż w Miasteczku Twin Peaks, zaginiona Carolyn nie miała zbyt wielu kolegów i koleżanek, toteż jej zniknięcie tylko pozornie jest istotą filmu. W rzeczywistości chodzi przede wszystkim o implozję dziwności i perwersji, które nawet nie próbują się chować — raczej przybierają postać ekscentrycznych osobowości, niepokojących relacji, przerażających przestrzeni i queerowych ubrań. Do repertuaru NH pasuje jak ulał. Do repertuaru AFF zresztą też. 

4. Monrovia, Indiana, reż. Frederick Wiseman, 2018

Frederick Wiseman, mistrz amerykańskiego dokumentu, od lat raczy nas długimi filmami o prostych tytułach, które spełniają zawartą w nich obietnicę. Monrovia, Indiana to zaiste seria scen rodzajowych prosto z Monrovii w stanie Indiana: obserwujemy lokalną ekonomię, odwiedzamy sklepy, kościoły i festyny, bierzemy udział w spotkaniach dotyczących zasadności postawienia kilku ławeczek w miejscach publicznych, podsłuchujemy mieszkańców, podziwiamy małomiasteczkowe krajobrazy. Niby nic, a składa się na unikalny portret Ameryki w stanie czystym, z wszystkimi jej zaletami i wadami. Czas ciągnie się tu niemiłosiernie, a drobne sprawy życia codziennego urastają do przedmiotów wielogodzinnych debat. Liryki dostarczają różnorakie, nieoczywiste dźwięki — wypiekania pizzy, klepania samochodowej blachy, przejeżdżającego traktora. Podczas seansu wyda wam się, że żyjecie tam od zawsze. 

5. The Last Black Man in San Francisco, reż. Joe Talbot, 2019

San Francisco w zeszłym roku pokazało nieznaną dotąd twarz. W filmie Joe Talbota — o tytule zbyt długim, by go ciągle w całości przytaczać — to miasto wydaje się otrzepywać z niedawnej apokalipsy. Ludziom z trudem przychodzi życie w naturalnym dla nich rytmie, wszystko dzieje się zbyt wolno i zwykle bez emocji. Czasem na ulicy pojawią się jakieś kurioza — a to nagi facet siedzi w bejsbolówce na przystanku, a to domorosły orator wygłasza przemowy. Innym razem z dalekiego uniwersum wraca dawno niewidziany członek rodziny. Wszyscy coś udają, trudno tylko powiedzieć, co dokładnie. Ten świat zamieszkują główni bohaterowie, Jimmie i Mont, którzy żyją nadzieją odzyskania pewnego pięknego czerwonego domu, utraconego dawno, dawno temu. Być może jeszcze przed apokalipsą. 

Patrycja Mucha

pozostańmy w kontakcie
przyjaciele festiwalu