Frances Ha, reż. Noah Baumbach
4/06/20

5 niezależnych filmów, które stoją za kinowymi przebojami

Co zobaczyć podczas Docs Against Isolation? — podpowiada Ulka Śniegowska Rekrutacja do programu US in Progress trwa!

Za każdym filmem stoi całe mnóstwo innych — nie da się przecież tworzyć w zupełnej izolacji, unikając inspiracji jak ognia (no, chyba że nazywasz się Albert Serra). Każdy reżyser i każda reżyserka ma w pamięci filmy, które nie dały o sobie zapomnieć. Niektórzy śmiało twierdzą, że pojedyncze filmy przyczyniły się do obrania przez nich filmowej ścieżki życiowej. Czasem twórcy i twórczynie przyznają się do miłości do jakiegoś kultowego klasyka (Edgar Wright lubi na przykład Martwe zło II), inni wskazują na absolutny kanon (Martin Scorsese i jego uwielbienie dla duetu Powell & Pressburger), a jeszcze inni wygrzebują indie perełki i bardziej lub mniej jawnie przyznają się, że miały one wpływ na ich film. Tym ostatnim poświęcamy dzisiejszy tekst. W końcu indie nas najbardziej kręci, nie?

1. Bezdroże (reż. Edgar G. Ulmer, 1945) jako inspiracja dla… Zagubionej autostrady (reż. David Lynch, 1997)

W roku 1945 trudno było właściwie mówić o kinie niezależnym: studia dzieliły się na wielkie, średnie i małe, czasem zaś studyjne giganty produkowały tanie filmy, żeby odkuć się za koszty realizacji drogich przedsięwzięć. Bezdroże Edgara G. Ulmera jest jednym z tych B-klasowych filmów, które mimo niedoróbek, skromnego budżetu i braku gwiazd w obsadzie stały się wzorem dla filmowców rozkochanych w niepokornym kinie. To film noir do kwadratu — jeszcze bardziej mroczny i złowieszczy niż to, co możecie zobaczyć w klasykach gatunku, takich jak Podwójne ubezpieczenie czy Wielki sen. Ulmer miał oko do szczegółów i zmysł plastyczny, ale też skłonność do kontrolowanej przesady, które zachwyciły mistrza filmowego surrealizmu, Davida Lyncha. W swojej Zagubionej autostradzie wykorzystał tę samą niepokojącą aurę, która towarzyszy nocnym podróżom po amerykańskich drogach. U obu reżyserów uosobieniem lęku pozostaje postać silnej, tajemniczej kobiety, która prowadzi niepewnych siebie, udających macho bohaterów do zguby. Zagubioną autostradę spowija nastój grozy, której źródło tkwi nie w świecie, ale w człowieku.

2. Girlfriends (reż. Claudia Weill, 1978) jako inspiracja dla… Frances Ha (reż. Noah Baumbach, 2012)

Noah Baumbach uchodzi za reżysera, który na nowo odkrył Nowy Jork dla nieogarniętych młodych ludzi, obdarzonych specyficznego rodzaju charyzmą, która ujawnia się tylko w obiektywie kamery. Urok ciasnych mieszkań, szalony miejski rytm, dziewczyńska przyjaźń i nonszalancka bohaterka, która szuka w życiu wszystkiego, tylko nie męża — Frances Ha Noah Baumbacha i Girlfriends Claudii Weill opowiadają właściwie tę samą historię, w sposób naturalny prowadząc swoje protagonistki przez kolejny etap dojrzewania: odcinanie pępowiny babskiego sojuszu. Rewolucyjny jak na swoje czasy film Weill podejmował kwestie seksualnego spełnienia, burzył mit trwającej niezmiennie przyjaźni i stawiał w centrum samodzielną, niezależną dziewczynę, która mieszka w wielkim mieście. Noah Baumbach dzięki Frances Ha i współpracy z Gretą Gerwig (która — jak Melanie Mayron w Girlfriends — jest sercem, ciałem i duszą tego filmu) przywrócił światu ciepło, lekkość i autentyczność, z jaką Weill opowiadała o swoich zupełnie zwyczajnych bohaterkach. 

3. Coffy (reż. Jack Hill, 1973) jako inspiracja dla… Jackie Brown (reż. Quentin Tarantino, 1997)

Filmy Tarantino to kopalnia inspiracji — dość powiedzieć, że tuż przez premierą Pewnego razu… w Hollywood w sieci furorę robiła lista filmów, które warto obejrzeć przed seansem jego najnowszego dzieła. Reżyserowi czasem spodoba się jakieś ujęcie, czasem wyjątkowo doceni hipnotyczną ścieżkę dźwiękową, innym razem zanurzy się w brawurowym kinie eksploatacji. Jego Jackie Brown jest spełnionym marzeniem chłystka rozkochanego w brutalnym kinie blaxploitation, a zwłaszcza w jego najbardziej znanej heroinie, Pam Grier. Kryminalna intryga rozgrywająca się w rytmie seksownych starych utworów, zemsta na średnio sprytnych gangsterach, których mistrzowsko ogrywa pewna siebie kobieta — Tarantino bierze z Coffy wszystko to, co uwiodło go w tym filmie za dzieciaka. Najwspanialszym elementem Jackie Brown pozostaje jednak sama Pam Grier, odtwórczyni głównej roli, która po ponad dwudziestu latach nie straciła nic z wyjątkowej aktorskiej energii, którą dostrzegł w niej niegdyś Roger Ebert. I Tarantino.

4. Killer of Sheep (reż. Charles Burnett, 1979) jako inspiracja dla… Moonlight (reż. Barry Jenkins, 2016)

Moonlight podbiło świat nie tylko czarującą formą, czułą na każdy gest, każdą zmianę w głównym bohaterze, Chironie, lecz także wiarygodnym portretem męskości rodzącej się w bólach. Jenkins w swoim intymnym filmie pozostał wierny prostej, humanistycznej z ducha obserwacji. Te same wartości od kilku dekad przyświecają Charlesowi Burnettowi, niezależnemu czarnemu twórcy, który od lat 70. portretuje na wyrywki, fragmentarycznie, ale i poetycko codzienne życie Afroamerykanów w USA. Bohaterem Killer of Sheep jest Stan — mężczyzna, którego mechanizmem obronnym wobec przeraźliwie smutnej, beznadziejnej rzeczywistości jest znieczulenie. Z każdą kolejną nieudaną próbą polepszenia swojego życia, mężczyzna coraz bardziej odsuwa się od tego, co jest dla niego ważne. Wydaje się, że to p rzejście od oczywistych politycznych narracji w stronę osobistych dylematów Jenkins pożyczył bezpośrednio od Burnetta. Obaj jednak nie zapominają, co jest źródłem frustracji i smutku ich bohaterów. 

5. Nashville (reż. Robert Altman, 1975) jako inspiracja dla Magnolii (reż. Paul Thomas Anderson, 1999)

Robert Altman bywa nazywany najbardziej europejskim z amerykańskich filmowców. Unikalna jakość jego twórczości — wyraźnie autorskie metody pracy, jak eksperymentowanie z dźwiękiem, improwizacja, kontrolowany chaos w kadrze — stała się inspiracją dla wielu reżyserów, ale największym fanem reżysera M.A.S.H. pozostaje Paul Thomas Anderson. Struktura narracji w Nashville, której zwieńczenie jest tyleż zaskakujące, co sprawia wrażenie totalności (może nawet implozji?), była inspiracją dla Magnolii — filmu bezsprzecznie altmanowskiego, bo ukazującego w wielowątkowej opowieści różnorodność amerykańskiej kultury. Dzieło Andersona, z jego swoistą monumentalnością, rozpasaniem, ale i warsztatowym rygorem, to najwspanialszy hołd, jaki Altman mógł sobie wymyślić. Magnolia pożycza od Nashville nie tylko plątaninę wątków, lecz także elementy satyry i gorejący, przyprawiający o dreszcze spektakularny finał. Choć dziś film Altmana może wydać się klasykiem klasyków, to jego względnie niewysoki budżet (zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę pierwszoplanowych aktorów — 24— metody produkcji i twórczą wolność reżysera (podobno po raz pierwszy dysponował nią właśnie na planie Nashville) nie pozostawiają wątpliwości: to niezal w najczystszej postaci.

Patrycja Mucha

pozostańmy w kontakcie
przyjaciele festiwalu