Za każdym filmem stoi całe mnóstwo innych — nie da się przecież tworzyć w zupełnej izolacji, unikając inspiracji jak ognia (no, chyba że nazywasz się Albert Serra). Każdy reżyser i każda reżyserka ma w pamięci filmy, które nie dały o sobie zapomnieć. Niektórzy śmiało twierdzą, że pojedyncze filmy przyczyniły się do obrania przez nich filmowej ścieżki życiowej. Czasem twórcy i twórczynie przyznają się do miłości do jakiegoś kultowego klasyka (Edgar Wright lubi na przykład Martwe zło II), inni wskazują na absolutny kanon (Martin Scorsese i jego uwielbienie dla duetu Powell & Pressburger), a jeszcze inni wygrzebują indie perełki i bardziej lub mniej jawnie przyznają się, że miały one wpływ na ich film. Tym ostatnim poświęcamy dzisiejszy tekst. W końcu indie nas najbardziej kręci, nie?
W roku 1945 trudno było właściwie mówić o kinie niezależnym: studia dzieliły się na wielkie, średnie i małe, czasem zaś studyjne giganty produkowały tanie filmy, żeby odkuć się za koszty realizacji drogich przedsięwzięć. Bezdroże Edgara G. Ulmera jest jednym z tych B-klasowych filmów, które mimo niedoróbek, skromnego budżetu i braku gwiazd w obsadzie stały się wzorem dla filmowców rozkochanych w niepokornym kinie. To film noir do kwadratu — jeszcze bardziej mroczny i złowieszczy niż to, co możecie zobaczyć w klasykach gatunku, takich jak Podwójne ubezpieczenie czy Wielki sen. Ulmer miał oko do szczegółów i zmysł plastyczny, ale też skłonność do kontrolowanej przesady, które zachwyciły mistrza filmowego surrealizmu, Davida Lyncha. W swojej Zagubionej autostradzie wykorzystał tę samą niepokojącą aurę, która towarzyszy nocnym podróżom po amerykańskich drogach. U obu reżyserów uosobieniem lęku pozostaje postać silnej, tajemniczej kobiety, która prowadzi niepewnych siebie, udających macho bohaterów do zguby. Zagubioną autostradę spowija nastój grozy, której źródło tkwi nie w świecie, ale w człowieku.
Noah Baumbach uchodzi za reżysera, który na nowo odkrył Nowy Jork dla nieogarniętych młodych ludzi, obdarzonych specyficznego rodzaju charyzmą, która ujawnia się tylko w obiektywie kamery. Urok ciasnych mieszkań, szalony miejski rytm, dziewczyńska przyjaźń i nonszalancka bohaterka, która szuka w życiu wszystkiego, tylko nie męża — Frances Ha Noah Baumbacha i Girlfriends Claudii Weill opowiadają właściwie tę samą historię, w sposób naturalny prowadząc swoje protagonistki przez kolejny etap dojrzewania: odcinanie pępowiny babskiego sojuszu. Rewolucyjny jak na swoje czasy film Weill podejmował kwestie seksualnego spełnienia, burzył mit trwającej niezmiennie przyjaźni i stawiał w centrum samodzielną, niezależną dziewczynę, która mieszka w wielkim mieście. Noah Baumbach dzięki Frances Ha i współpracy z Gretą Gerwig (która — jak Melanie Mayron w Girlfriends — jest sercem, ciałem i duszą tego filmu) przywrócił światu ciepło, lekkość i autentyczność, z jaką Weill opowiadała o swoich zupełnie zwyczajnych bohaterkach.
Filmy Tarantino to kopalnia inspiracji — dość powiedzieć, że tuż przez premierą Pewnego razu… w Hollywood w sieci furorę robiła lista filmów, które warto obejrzeć przed seansem jego najnowszego dzieła. Reżyserowi czasem spodoba się jakieś ujęcie, czasem wyjątkowo doceni hipnotyczną ścieżkę dźwiękową, innym razem zanurzy się w brawurowym kinie eksploatacji. Jego Jackie Brown jest spełnionym marzeniem chłystka rozkochanego w brutalnym kinie blaxploitation, a zwłaszcza w jego najbardziej znanej heroinie, Pam Grier. Kryminalna intryga rozgrywająca się w rytmie seksownych starych utworów, zemsta na średnio sprytnych gangsterach, których mistrzowsko ogrywa pewna siebie kobieta — Tarantino bierze z Coffy wszystko to, co uwiodło go w tym filmie za dzieciaka. Najwspanialszym elementem Jackie Brown pozostaje jednak sama Pam Grier, odtwórczyni głównej roli, która po ponad dwudziestu latach nie straciła nic z wyjątkowej aktorskiej energii, którą dostrzegł w niej niegdyś Roger Ebert. I Tarantino.
Moonlight podbiło świat nie tylko czarującą formą, czułą na każdy gest, każdą zmianę w głównym bohaterze, Chironie, lecz także wiarygodnym portretem męskości rodzącej się w bólach. Jenkins w swoim intymnym filmie pozostał wierny prostej, humanistycznej z ducha obserwacji. Te same wartości od kilku dekad przyświecają Charlesowi Burnettowi, niezależnemu czarnemu twórcy, który od lat 70. portretuje na wyrywki, fragmentarycznie, ale i poetycko codzienne życie Afroamerykanów w USA. Bohaterem Killer of Sheep jest Stan — mężczyzna, którego mechanizmem obronnym wobec przeraźliwie smutnej, beznadziejnej rzeczywistości jest znieczulenie. Z każdą kolejną nieudaną próbą polepszenia swojego życia, mężczyzna coraz bardziej odsuwa się od tego, co jest dla niego ważne. Wydaje się, że to p rzejście od oczywistych politycznych narracji w stronę osobistych dylematów Jenkins pożyczył bezpośrednio od Burnetta. Obaj jednak nie zapominają, co jest źródłem frustracji i smutku ich bohaterów.
Robert Altman bywa nazywany najbardziej europejskim z amerykańskich filmowców. Unikalna jakość jego twórczości — wyraźnie autorskie metody pracy, jak eksperymentowanie z dźwiękiem, improwizacja, kontrolowany chaos w kadrze — stała się inspiracją dla wielu reżyserów, ale największym fanem reżysera M.A.S.H. pozostaje Paul Thomas Anderson. Struktura narracji w Nashville, której zwieńczenie jest tyleż zaskakujące, co sprawia wrażenie totalności (może nawet implozji?), była inspiracją dla Magnolii — filmu bezsprzecznie altmanowskiego, bo ukazującego w wielowątkowej opowieści różnorodność amerykańskiej kultury. Dzieło Andersona, z jego swoistą monumentalnością, rozpasaniem, ale i warsztatowym rygorem, to najwspanialszy hołd, jaki Altman mógł sobie wymyślić. Magnolia pożycza od Nashville nie tylko plątaninę wątków, lecz także elementy satyry i gorejący, przyprawiający o dreszcze spektakularny finał. Choć dziś film Altmana może wydać się klasykiem klasyków, to jego względnie niewysoki budżet (zwłaszcza biorąc pod uwagę liczbę pierwszoplanowych aktorów — 24— metody produkcji i twórczą wolność reżysera (podobno po raz pierwszy dysponował nią właśnie na planie Nashville) nie pozostawiają wątpliwości: to niezal w najczystszej postaci.