Mistrzynie i mistrzowie słowa pisanego tym razem kierują uwagę na ruchome obrazy, czyli: redakcja Magazynu „Pismo” zanurkowała w programie AFF-u i wyłowiła dla Was kilka tytułów, które ich zdaniem koniecznie trzeba zobaczyć podczas tegorocznego festiwalu. Są tu klasyki, są nowości, a wszystkie z tych filmów łączy to, że są świetnie napisane (tak samo jak poniższe rekomendacje).
Roberta (Rosanna Arquette) to młoda gospodyni domowa z New Jersey. Znudzona poukładanym życiem u boku męża, sprzedawcy jacuzzi, postanawia ruszyć tropem wyzwolonej Susan (w tej roli Madonna, po raz pierwszy na dużym ekranie), której losy od dawna śledzi w prasowej rubryce towarzyskiej. Gdy Robercie w końcu udaje się znaleźć dziewczynę, w wyniku feralnego wypadku traci pamięć i… staje się Susan. A przynajmniej jest przekonana, że właśnie tak ma na imię. Tym samym nieoczekiwanie spełnia swoje marzenie o innym życiu. Nie wie jeszcze jednak, że osób, które podobnie rozpaczliwie poszukiwały Susan, było więcej. I nie każda miała dobre intencje.
Stojąca za kamerą Susan Seidelman redefiniuje granice rozrywkowego kina. Głównie za sprawą kobiecego spojrzenia (female gaze), poprzez które śledzimy na ekranie perypetie głównych bohaterek – to ich relacja staje się główną osią filmowej opowieści. Reżyserka dowartościowuje sens poszukiwań własnego „ja” w kontrze do panujących w amerykańskim społeczeństwie purytańskich obyczajów. Na pierwszym miejscu stawia nie relacje romantyczne, a chęć doświadczania życia we wszystkich jego odsłonach – nieograniczoną do realizacji scenariusza, który jest dostępny po założeniu na palec ślubnej obrączki.
Rozpaczliwie poszukując Susan to rzadko spotykane w hollywoodzkim pejzażu tamtych czasów feministyczne kino z kryminalnym twistem, któremu udaje się nie wpaść w pułapkę tendencyjnego feel good movie. Oprócz genialnej aktorskiej obsady warto docenić też pozostałych bohaterów filmu: Nowy Jork lat 80., legendarny styl Madonny i jej taneczny banger Into the Groove. To co, idziemy tańczyć po inspirację?
Opisuje i poleca: Mateusz Roesler.
Rachunek za dorosłość to wciągający, poetycki obraz dorastania, który odbieram jako pełne czułości ponowne spotkanie reżysera z jego własną młodością. W filmie nie doświadczymy dramatycznych zwrotów akcji. Pełen jest on za to surowych emocji, które – mimo że rodzą się w odległej od nas dominikańsko-amerykańskiej rzeczywistości – są na tyle uniwersalne, że z pewnością zostaną z Wami na długo po wyjściu z kina. W końcu podobnie jak Rico, główny bohater, żyjemy w świecie braku stabilności i obojętności systemu, często również braku planu na przyszłość i z poczuciem wewnętrznego paraliżu, mimo pozornego wachlarza możliwości. Każdy z nas codziennie spłaca swój kredyt za dorosłość.
Reżyser opowiada intymną historię wspólnoty, z której się wywodzi, będąc świadomy codziennych wyzwań, z jakimi mierzą się na co dzień jej członkowie. Wierzę, że właśnie takich narracji nam teraz brakuje najbardziej. Dodatkowo w filmie wybrzmiewa również wątek kobiet niosących na swoich barkach emocjonalne i materialne konsekwencje rzeczywistości. Przedstawiane przez Vargasa bohaterki nie są romantyzowane, ich zachowania i wybory jawią się raczej jako konieczność, a nie wybór. Polecam dobrze przyjrzeć się tej części opowieści.
Podobnie jak w życiu w Rachunku za dorosłość jest dużo ciszy. Gdy jednak pojawia się muzyka, jest ona dobrana perfekcyjnie. Dlatego już teraz włączcie sobie utwór Love Ballad ORF Orchestra & Karel Krautgartner, który wybrzmiewa na sam koniec filmu, i pomyślcie, na który z dostępnych seansów się wybierzecie.
Opisuje i poleca: Inez Jaworska.

Rosemead to niskobudżetowy i kameralny film, zrealizowany przez debiutującego w roli reżysera Erica Lina (hollywoodzkiego operatora filmowego). Obraz został świetnie przyjęty na Festiwalu Filmowym w Locarno w sierpniu tego roku i otrzymał nagrodę publiczności – Prix du Public UBS. Opowiada o relacji matki z dorastającym synem, na której cieniem kładzie się choroba psychiczna chłopca.
Irene (grana przez lubianą przeze mnie Lucy Liu, znaną między innymi z produkcji telewizyjnych jak Elementary czy kultowego już filmu akcji Aniołki Charliego, w którym wystąpiła obok Drew Barrymore i Cameron Diaz) jest samodzielną mamą, która prowadzi własną firmę. Czas dzieli między wymagającą pracę a opiekę nad synem. Joe, który ma zdiagnozowaną schizofrenię, bardzo przeżył gwałtowną śmierć ojca kilka lat wcześniej i od tej pory matka wozi go na spotkania z terapeutą. Gdyby tego było mało, Irene przechodzi właśnie eksperymentalną terapię nowotworową, która – jak się szybko dowiadujemy – nie przynosi efektów.
Mamy więc bohaterkę w średnim wieku, na którą spada ogrom nieszczęść i która w dodatku – choć rodzina osadzona jest w społeczności amerykańskich Azjatów – niespecjalnie czuje wsparcie wspólnoty. Znajomi i sąsiedzi obawiają się bowiem Joe, jego gwałtownych i nieoczekiwanych reakcji.
Bardzo dużo w tym filmie wątków, z których każdy mógłby stanowić temat na oddzielny film, więc chwilami widz czuje się przytłoczony kumulacją nieszczęścia, jakie spada na główną bohaterkę. Ale sceny z Irene poruszają. Irene Lucy Liu jest cicha, skromna, niemal nie zajmuje przestrzeni, ale jej ból i osamotnienie biją z niemal każdego kadru. Także wątek zdrowia psychicznego nie pozostawia widza obojętnym. Reżyser daje nam jasno do zrozumienia – w obliczu choroby psychicznej, nawet jeśli człowiek ma wsparcie ze strony najbliższych, zrozumienie ze strony przyjaciół oraz pomoc ekspercką, i tak codziennie stąpa po krawędzi. Wagi temu obrazowi dodaje to, że został zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami. I mam nadzieję, że nie zdradzę za dużo, pisząc, że otwierająca scena domyka się w nim wstrząsającą klamrą.
Opisała i poleca: Katarzyna Kazimierowska.
Pozostałe rekomendacje znajdziecie na stronie „Pisma”.